Francuska Prowansja kontra Włoska Toskania – co wybrać na wakacyjną podróż życia?

W naszych romantycznych duszach, ciągle powracają te dwa kierunki. Francuska Prowansja pełna uroku maleńkich miasteczek, croasantów, wina i lawendy, oraz Włoska Toskania pokryta wzniesieniami dorodnej zieleni, rodząca ogromne soczyste winogrona i genialne oliwki. I weź tu człowieku zdecyduj, co bardziej warto zobaczyć, poczuć, posmakować… 


Zacznijmy więc od początku. 


Prowansja najpiękniej wygląda w lipcu, to wtedy kwitnie wszechobecna lawenda, nadając temu miejscu niepowtarzalny malowniczy charakter. Swoją wycieczkę po Prowansji zaplanowałam samochodem i bardzo dobrze, bo jak się okazało, autobusy nie są tu zbyt popularne. 


To była kobieca wyprawa. Po odebraniu naszej czwartej towarzyski podróży w Lion, ruszyłyśmy na podbój malowniczej Prowansji. (Swoją drogą samolot do Lion, to koszt zaledwie 215zł w lipcu, pod warunkiem, że leci się z Krakowa, można więc bardzo łatwo i niedrogo dotrzeć do miejsca skąd do Prowansji już tylko przysłowiowy rzut beretem)

Nasza kobieca traska 😀 Lörrach, Niemcy – Bazylea,Szwajcaria – Allevard, Francuskie Alpy – Russelione (FR) – Gordes (FR) – Cannes (FR) – Nicea (FR) – Werona, Włochy i do domu.


Przed docelowym szlakiem lawendowym zajechałyśmy na jedną noc do przepięknego Alpejskiego miasteczka Allevard, a później już prosto do starych miasteczek Prowansji.

Po drodze, która była wyjątkowo górzysta i kręta, dojechaliśmy do turkusowej rzeki, która ciągnęła się jakiś czas przy naszej trasie. Im dalej jechałyśmy tym rzeka stawała się szersza, bardziej turkusowa i dzika. W końcu nie wytrzymałyśmy i postanowiłyśmy zrobić nieprzewidziany postój na ten cud natury. Wyobraźcie to sobie, nad wami wielkie pionowe ściany urwiska, a w centrum ciągnąca się kilometrami górska turkusowa rzeka, tryskająca gdzieniegdzie po wielkich kamieniach w dół.  Widok był niebiański, a upał szatański. Nic tylko moczyć nogi i cieszyć oczy tą dzikością i czystością natury. Jak się później okazało była to rzeka Verdon, która wije się między wysokimi skarpami aż 175 km!


Miasta Prowansji


Smakowanie murowanej Prowansji zaczęło się od uroczej wioski na wzgórzu – Simiane-la-Rotonde z ogromną średniowieczną rotundą, która była wypełniona maleńkimi francuskimi sklepikami oraz restauracjami. Niestety w obu restauracjach odmówiono nam jedzenia. Jadąc do tej części Francji, trzeba brać na poważnie przerwę dla obsługi, nietykalną sjestę, która trwa od 14:00 do 19:00. Niesamowite, że wszystko jest autentycznie zamknięte między tymi godzinami i trzeba naprawdę się natrudzić  żeby po godzinie 19:00 dostać stolik, wśród licznych wcześniejszych rezerwacji. Wszystko dlatego, że Francuzi słyną z delektowania się potrawami w gronie rodziny, czy przyjaciół i uwielbiają wychodzić na miasto, żeby dobrze zjeść.


Większość restauracji proponuje swoim gościom codziennie inne Déjeuner, czyli trzydaniowe zestawy, składające się z przystawki, dania głównego i deseru. Wszystko jest precyzyjnie dopracowane, tak żeby gość wyszedł zachwycony. Smaki słone ze słodyczą, przystawka pracująca z daniem głównym, a na koniec deser – wisienka dla podniebienia. Francuska kuchnia nie bez kozery nazywana jest najlepszą na świecie, a możliwość smakowania dań tworzonych w większości z lokalnych produktów to efekt więcej niż zadawalający. 


Misteczko Roussillon zwane też miastem orchy, przykuło naszą uwagę na tyle, że zdecydowałyśmy się tam wyruszyć zaraz po śniadaniu. Dodam, że tradycyjne francuskie śniadanie to oczywiście croassanty i bagietki francuskie, podawane zazwyczaj na słodko z dżemami, sokiem i kawą. Dzięki uprzejmości naszych hostów mogliśmy się nimi cieszyć na zewnątrz, wśród pięknej jaskrawej zieleni. Ach cóż to były za smaki i widoki! Polecamy wszystkim nasz francuski nocleg, który znajduje się w samym środku rozległych pól lawendy, z niesamowitym bogatym śniadaniem, które nastraja optymistycznie na cały dzień La grange aux lavandes. (Link do strony domu)


Roussillon


Roussillon wznosi się na ogromnych zboczach czerwonych skał, co wygląda naprawdę imponująco. Przybywając przed godziną 12:00 udało nam się załapać na codzienny poranny targ, gdzie można było kupić tutejsze wino, orzeszki, lawendowe mydła, perfumy i wiele innych ciekawych lokalnych produktów. Nad urwiskiem siedział starszy uroczy bard i śpiewał francuskie piosenki, a przed nami daleko rozciągała się malownicza wieś prowansalska. Miasteczko Roussillon pochodzi z 14 wieku, wszystko jest tu koloru orchy – Mury miasta, kamienice, a nawet uliczki. 


Wszystko zostało postawione w zwartej zabudowie, co czyni miasteczko idealnym miejscem na dwu, trzy godzinną eskapadę. Jeśli znaleźli by się wśród Was miłośnicy kamienia, za 2,5 euro możecie zwiedzić przyłączoną do miasteczka kopalnię orchy, która podobno jest imponująca. Ja wolałam pić lokalne wino, cieszyć się uprzejmością eleganckiego kelnera i słuchać romantycznych francuskich piosenek z widokiem w tle. 


Gordes i słynne opactwo Abbaye de Sénanque


Gordes to kolejne przecudne miasteczko, które ujmuje grubymi murami, pustymi malowniczymi zakamarkami i wielością maleńkich galerii okolicznych artystów.


Całe miasto, o wiele większe niż Ruselione wznosi się na wielkim wzgórzu i wygląda tak monumentalnie, jak tylko sobie można to wyobrazić. Pod miastem znajduje się najbardziej rozpoznawalna budowla Prowansji, czyli opactwo i klasztor Abbaye de Sénanque z XXII wieku, który zapoczątkował uprawę lawendy w tym regionie. 


Jest to punkt do którego zjeżdżają się turyści z całego świata. Sam klasztor ma w sobie coś co przypomina magiczne filmy Watha Disneya. Poprzedzony długimi, ciągnącymi się kilkaset metrów polami lawendy, naprawdę zostaje w pamięci na długi czas. Klasztor można zwiedzić, trzeba jednak pamiętać, aby zaopatrzyć się w odpowiednie dla tego rodzaju budowli strój, zakrywający kolana i ramiona. Przed kasami znajduje się też uroczy sklep z pamiątkami, który zaopatruje ludzi w lawendowe pamiątki i figurki aniołów – a wiadomo, że Prowansalski Anioł to prezent, którego nikt z nas by sobie nie odmówił. 


Jeśli planujecie sesję zdjęciową w polach lawendy, to nie czekajcie z tym na wyprawę do klasztoru. Prawie cała tamtejsza lawenda jest okolona siatką, skutecznie ochraniając rośliny przed wzmożonym foto atakiem turystów. Przepiękne pola lawendy rosną przy dojazdowych ulicach, jeśli zobaczycie takie pole, które Was zachwyci, nie ma problemu z zatrzymaniem się na poboczu, żeby ukwiecić się na zdjęciach. Pamiętajcie też, że najlepsze miękkie światło tzw. „Magic hour” (złota godzina) zaczyna się na godzinę przed zachodem słońca. Wtedy nawet dziecko na tle głęboko fioletowej lawendy zrobi zachwycające zdjęcia. Takie, które możecie nosić w albumie, powiesić na ścianie, lub trzymać w sercu na lata.  


Cannes


Jeśli już wybraliście się samochodem daleko na południe Francji, grzechem było by nie zajechać do lazurowego wybrzeża. Najpiękniejsze plaże znajdziecie w Cannes, więc nie szukajcie już dalej, bo to, co tam odkryjecie w mieście słynnych nagród filmowych na pewno Was zachwyci. Mikroskopijny miękki piasek, woda w kolorze najczystszego lazuru, przepiękne stare miasto w tle. Ach! Co to za perła to Cannes! 

Wybrzeże Cannes


Plaże są ogólnodostępne, nie trzeba za nie płacić. Ceny za obiad są już nieco droższe niż w prowansalskich miasteczkach, ale za to możecie powszechnie zjeść świeże ryby, skorupiaki, czy ośmiornice. Cannes oferuje turystom także całą gamę filmowych niespodzianek, zaczynając od ogromnych murali z Chaplinem, czy Merlin Monroue, poprzez wszędobylskie liście palmowe, które są logotypem słynnego filmowego festiwalu, kończąc na jednej z najsłynniejszych alei gwiazd, gdzie liczni aktorzy, reżyserzy i wielcy ludzie filmu odbili swoje dłonie w złotej zalewie. No i oczywiście schody z czerwonym dywanem, który jest pozostawiony dla turystów jeszcze przez kilka miesięcy po zakończeniu festiwalu. Zieleń palm, lazur czystej wody, białe pałace, gorący klimat. Nic dziwnego, że gwiazdy z całego świata chętnie przyjeżdżają odebrać tu swoją nagrodę z rąk własnych. 
W drodze powrotnej możecie pojechać do uroczego Akwizygranu, czy Antibes, w którym swoje dzieła tworzył Picasso, lub skoczyć na wino do Arles, gdzie polski poeta pisał o Prowansji ….


Możecie też jechać dalej wzdłuż lazurowego wybrzeża, tak jak ja to zrobiłam, aż do niesamowitej Nicei, która wg. Legend miała być pierwszym miejscem zamieszkania wyrzuconych z raju Adama i Ewy. Możliwości jest wiele, ale jedno jest pewne, tak malowniczego miejsca na ziemi, jak Prowansja w lipcu na pewno nie zapomnicie do końca życia.

Prowansja – kraina historyczna w południowo-wschodniej Francji, nad Morzem Śródziemnym, na wschód od dolnego biegu Rodanu. Nazwa wzięta od prowincji rzymskiej Galia Zaalpejska, którą Rzymianie nazywali także Provincia Nostra – „Nasza Prowincja”. (Wikipedia)


Koniec części I 

Część II już wkrótce… Zachęcam do subskrybcji strony żeby być na bieżąco z kolejnymi opowieściami z podróży 🙂