Kiedy widziało się zamki, piramidy, liczne stolice państw, szczyty gór, cuda natury, nie jest tak łatwo o efekt WOW.

A jednak BLED miasto w sercu Słowenii, było dla mnie tak niezwykłe, jak z bajki, jak jakiś inny wymiar świata.

Sercem miasta jest górskie przejrzyste jezioro. Możesz je obejść wokoło, zajmuje to nie więcej niż 1,5 h. Wszędzie wokół widzisz piękno, które odbija się w lustrze wody. Natura wyłania się z każdego zakamarka i świeci swoim blaskiem. Ludzie nie tłoczą się jak w zabytkowych kościołach, a patrzą przed siebie, chłonąc tę całą niewiarygodną przestrzeń.

Bled słynie z zamku, który ostał się do tej pory na skale, oraz z wysepki, na środku jeziora na której stoi zabytkowy górski kościółek z wysoką dzwonnicą. Górskie jezioro okalają z wszystkich stron wysokie skały, co daje efekt oderwania od reszty świata. Osoby zamieszkujące te tereny, są mili i życzliwi jak chyba nigdzie na świecie. Restauracje podają prawdziwe skarby dla podniebienia. Byłam w 6 czy 7 i wszędzie jedzenie było bardzo smaczne, a czasem tak zachwycające, że aż nie do uwierzenia. W jednej z przybrzeżnych knajpeczek kelnerzy podają owoce morza i makaron na ogromnych patelniach, prosto z kuchni. Porcja nie do przejedzenia dla jednej osoby. W innej — miejscową zupę z chlebkiem wrzuconym w lniany woreczek. To wszystko sprawia, że chce się smakować jak nigdzie indziej, powoli i z przyjemnością.

Drugiego dnia po spacerze przy jeziorze zrobiliśmy sobie przerwę. W jednej z przybrzeżnych kawiarni zatrzymaliśmy się na kawę i miejscowe ciastko — słynne w Bledzie przypominające naszą polską kremówkę. Ja nic nie chciałam, mimo to dostałam szklankę wody od kelnera. Widok był tak jak wszędzie wokół — zniewalający. Siedzisz na kawie, a przed tobą roztacza się turkusowe rozległe jezioro i malowniczy zamek na zboczu gór. A wszędzie po bokach, gdzie nie popatrzysz, jest zieleń i rozłożyste drzewa. Kelner był już po 40, ale bardzo godnie traktował swoje zadanie. Pięknie ubrany i z gracją artysty, przynosił nam nasze zamówienia. Doceniliśmy to. Podzieliliśmy się z nim tym naszym zachwytem, tego miejsca i kawiarni i wiecie co zrobił? Kiedy mój chłopak poszedł zapłacić rachunek, kelner podał mu różę z wazonu pełnego kwiatów i powiedział: My mężczyźni musimy być dżentelmenami i doceniać piękno. Z tą piękną różą podróżowałam już do końca dnia, zatracając się magii tego miejsca.

W nocy jezioro zmienia się, staje się bardziej tajemnicze. Zamek na skałach jest podświetlony, a jego blask odbija się w nocnym jeziorze. I znowu wszystko wygląda magicznie.

Jeśli jest ładna pogoda można wybrać się na łódkę i popłynąć na środek jeziora. Jest tam jedna mała zielona wyspa z kościołem, o której już wspomniałam. Można tam wejść i go zwiedzać lub po prostu popłynąć na lody.

W niedalekiej odległości od jeziora można wybrać się na wycieczkę i zobaczyć dziką skalistą przyrodę. ( Wąwóz Vintgar ). Są tam liczne wodospady, inne jeziora jak np. Jezioro Bohinj, szlaki piesze, które wprowadzają cię do miejsc gdzie króluje natura. Bardzo łatwo jest tam o ciszę i kontemplację.

Jeśli marzy ci się romantyczna podróż z ukochanym lub po prostu kochasz naturę i góry tak jak ja, Bled jest dla Ciebie. Nie bez przyczyny odbywa się tam najwięcej ślubów słowiańskich par. Warto tego czaru doświadczyć na własnej skórze. Z Krakowa jedzie autobus do Bled z przesiadką w Czechach, można też lecieć samolotem do stolicy Lublany i pociągiem, samochodem lub autobusem do samego Bled. Niezależnie od wybranego transportu — warto.

P. S. Zapomniałabym! Zanim przeniosłam się bliżej jeziora spędziłam przepiękne chwile w hotelu self service. Hotel położony jest w samym lesie, około 30 minut pieszo od jeziora. Dookoła pomiędzy drzewami rozstawione są półokrągłe huśtawki fotele, jest tam wiele stoliczków do odpoczynku i leśny bar, Wszystko na zewnątrz. Wejście okolone jest winoroślą, a przed nim znajduje się ekran, na którym wyświetlane są najpiękniejsze miejsca Bledu, które można zwiedzać. Przyjechaliśmy tam w trójkę, późno, koło 21, bo jechaliśmy prosto z Toskanii. Hotel zarezerwowaliśmy tego samego dnia. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce okazało się, że tam nikogo nie ma.

Za ladą była kartka z naszymi nazwiskami i prośbą o samodzielne zameldowanie się i wpisanie danych z dowodów. Po prawej stronie od lady była kawiarnia — również self service, bez nikogo za barem. Samemu robiło się sobie kawę i nalewało wina, czy soku, a później wpisywało się swoje zamówienie do zeszytu wraz z numerem pokoju. Samemu zapisywało się na śniadanie, kiedy się na nie zdecydowało. Samemu zabierało kluczyk z haka. 🙂 Ten wyjątkowo stylowy self service bardzo nas urzekł.

Hotel zdawał się prowadzony przez rodzinę znanych słoweńskich aktorów sprzed lat. Wszędzie na ścianach wisiały stare zdjęcia rodzinne w dorodnych ramkach i cały hotel wykończony był w stylowym ciemnym drewnie. Na wejściu czekał na nas kominek z beżowymi fotelami i błyszczącym żyrandolem. Oraz czarny przyjazny Kot spacerujący leniwie po dywanie. Przez chwilę myśleliśmy, że jesteśmy w zamku w Transylwanii, a jedyną obsługą…. Mogą być duchy.


Jeśli chcielibyście sami zaszyć się tam na chwilę to podaje namiary:

Garni Pension Pibernik