Kierunek na południe Europy to już szlak turystyczny, to tam znajdują się przejrzyste morza, złote piaski i prawie zawsze jest ciepło i słonecznie. Nic więc dziwnego, że w tym roku zdecydowaliśmy się na rodzinny wyjazd do Chorwacji – zresztą już któryś z kolei.

Jelsa – Hvar

Kiedy pierwszy raz odwiedziliśmy Chorwację, stała się ona dla nas oazą piękna, spokoju i dobrej zabawy, dlatego przyjęliśmy niepisaną zasadę, żeby wracać do niej najczęściej jak się da.

Jelsa – Hvar

Mój brat tak się wkręcił, że przepracował tam kilka miesięcy w kinie 7D, poznając bliżej kulturę, miejscowych, język i prawdziwe smaki tego kraju.

Pamiętam też historię z Puli, kiedy jako mały chłopiec wybiegł z samochodu na światłach i potrącił go skuter, wtedy pomocy udzieliła nam przechodząca obok polska zakonnica, przy okazji zapraszając nas do siebie i opowiadając o tamtejszej ludności, która po wielu toczących się tu wojnach została bez narodowości.

Chorwacja stworzyła dla naszej rodziny wiele historii, ale ostatnio zapragnęliśmy odświeżyć sobie wyspę Hvar.

Jelsa – Hvar

Zamieszanie z Covidem sprawiło, że do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy uda nam się przejechać granice, czy nagle ogłoszą jakieś komplikacje, jednak jak zwykle niesieni jakąś szczęśliwą passą trafiliśmy na covidowe okno pogodowe, które trzy dni po naszym wjeździe do kraju okazało się utrudnione dla turystów z Polski.

Aby dotrzeć na Hvar, najdłuższą wyspę Adriatyku usytuowaną u wybrzeży Chorwacji w Dalmacji, trzeba było dojechać do miejscowości Drvenik, tam co około 30 minut odpływał spory prom, mieszczący około 30 samochodów wraz z ich pasażerami.

Drvenik
Prom na wyspę Hvar
Prom na wyspę Hvar

Po krótkim, lecz bardzo widokowym rejsie dotarliśmy na naszą piękną wyspę i pozostało już tylko dojechać na wskazany przez booking adres hotelu.

Co ciekawe szukając kilka miesięcy wcześniej pięknego miejsca, znalazłam wg. siebie doskonały hotel – niedrogi, przy samym brzegu morza, z pięknym widokowym basenem. Jak się później okazało, był to hotel, w którym jako czternastolatka jadąc ze sklepu na rolkach, dobiłam z przytupem do jednej z kamiennych kolumn.

Wiecie, jak to jest, kiedy za dzieciaka czegoś bardzo chcecie, ale nie koniecznie jesteście w tym biegli. Na pytanie Taty, czy umiem w ogóle jeździć na rolkach, odpowiedziałam radosne – TAK!, by czym prędzej założyć je na nogi. Oczywiście umiałam jeździć, jednak przemilczałam fakt, że nie do końca potrafiłam hamować.

Zjeżdżając do hotelu betonową ścieżką w dół, nagle sobie o tym fakcie przypomniałam. Po chwili moja prędkość była już tak duża, że nie było mowy o wywrotce, więc jechałam przed siebie. Do wyboru miałam skalisty klif i wpadnięcie prosto do morza (może i to jest jakieś wyjście – przemknęło mi przez głowę) lub zatrzymanie się używając jakiegoś stałego elementu na końcu ścieżki, jakim okazała się przyhotelowa ogromna kamienna kolumna.

Jak można sobie z łatwością wyobrazić, nie był to zbyt fortunny wybór. Tak czy siak, wyciągnęłam przed siebie ręce, by jak najumiejętniej wyhamować, zanim uderzę z dużą prędkością w kolumnę. Niestety jakoś to nie zdało rezultatu, bo już w następnej chili moja głowa przywarła do kolumny, odbiła się i razem z resztą ciała upadłam plecami na ziemię. Moja głowa przypominała przez chwilę piłeczkę pingpongową i leżąc na betonie, zaczęłam się zastanawiać czy to już koniec mojej przygody na tej planecie.

Ponieważ Tata biegł za mną i gdzieś podświadomie wiedziałam, że nie mogę go zawieść, po tym, jak pożyczył mi swoje rolki, postanowiłam jak najszybciej wstać i jakoś utrzymać się przy życiu. Świat wirował w niedoskonałym odbiciu, a Tata sprawdzał, czy moja głowa rozłupała się jak świeżo otwarty kokos, czy jednak pozostała cała. Na szczęście, jakimś cudem doznałam prawdopodobnie tylko małego wstrząsu mózgu, bo głowa wirowała jeszcze długo i co jakiś czas było mi niedobrze.

Historia z kolumną jawiła się w mojej pamięci bardzo szczegółowo, natomiast miejsce, w którym odbyła się ta draka, była na sto procent jakimś greckim kurortem. Rodzice jednak wyraźnie wskazywali na Chorwacką wyspę Hvar, której istnienie i odwiedziny wyraźnie wyparłam.

Mało tego, okazało się, że był to dokładnie ten hotel, który jakimś cudem wybrałam spośród wszystkich innych Chorwackich miejscówek na udane wakacje. Cóż, jeśli my potrafimy głowie płatać figle, to ona z pewnością nam to odwzajemni.

Wracając do teraźniejszości, kiedy tylko dotarliśmy do miejsca, z którego odpływały promy, byłam prawdziwie zachwycona Dalmacją. Przed nami rozciągał się rajski widok na kamienistą plażę, z jasno turkusową przejrzystą wodą, a w oddali widać było zabarwione na niebiesko wysokie góry. Woda i góry – moje połączenie doskonałości. Zacierałam więc ręce w zachwycie.

Drvenik

Wyspa Hvar okazała się równie piękna i czysta, ludzie przemili, a miasteczko Jelsa najpiękniejsze na świecie. Ha ha, może to i przesada, ale ja właśnie tak to odebrałam.

Jelsa – Hvar
Jelsa – Hvar
Jelsa – Hvar

Rano wychodziliśmy na małe zakupy do miasta, które od naszego hotelu było oddalone nie więcej niż 10 minut, idąc traktem ciągnącym się przy samym brzegu morza. Tam witały nas dostojne wielkie drzewa i rozłożyste palmy, kolorowe kawiarnie oferujące turystom cień i doskonałą kawę.

Tuż przy głównej ulicy rozkładał się mini targ, w którym codziennie można było kupić tutejsze owoce i warzywa. Już pierwszego dnia zaopatrzyłam się więc w pokaźną siatkę różnych gatunków pomidorów, cebul, fig, winogron, bananów itd.

Jelsa – Hvar

Całe dnie spędzaliśmy nad morzem, w pięknej hotelowej zatoczce, przy której wybudowano nową szykowną kawiarnię z niesamowitym widokiem na żywo niebieski Adriatyk i wnoszące się po drugiej stronie brzegu wysokie góry.

Tam chodziłam z przyjaciółką na poranną kawę, później w przy-basenowej restauracji zajadaliśmy się doskonałą pizzą, owocami morza i świetnie doprawionymi sałatkami.

Jelsa – Hvar

Wieczorami wychodziliśmy do naszego miasteczka i podziwialiśmy stare kamienne budowle w kolorach zachodzącego słońca lub szliśmy na dłuższy spacer.

Restauracja, którą upodobaliśmy sobie na rybne kolacje, znajdowała się visa vi centrum Jelsy, więc jedząc tamtejsze ryby, kalmary (nasze ukochane lignje pržene), muszle i Palačinke, czyli chorwackie naleśniki, otoczeni byliśmy wodą i łódkami kołyszącymi się na wietrze, a z naprzeciwka oświetlało nas spokojne miasteczko z ładnie oświetlonymi wieżyczkami kościołów.

Pierwszego lipca miasteczko świętowało początek lata, z tego względu kilka miejsc właśnie się otwierało i mogliśmy bez opłat skosztować tamtejszego wina, nalewek, słodyczy, posłuchać gry na elektrycznej wiolonczeli, by później w ramach rekompensaty zakupić w nowo otwartych miejscach kilka drobnych pamiątek.

Zawitaliśmy też do kilku innych miejsc – takich jak miasteczko Hvar, czy Stari Grad, ale o nich opowiem w kolejnych wpisach.

Jak się okazuje Hvar to najbardziej nasłoneczniona wyspa Chorwacji, mogliśmy więc liczyć na kilka naprawdę gorących i słonecznych dni – po 31 – 32 stopnie C – bez deszczu. Mieszkając przy samym morzu, cały czas ochładzał nas lekki wietrzyk, a jak to nie wystarczało, siedzieliśmy zanurzeni w wodzie, która była nawet jak na Chorwację wyjątkowo ciepła.

Jelsa – Hvar

Codziennie rano można było pobyć samemu przy wschodzie słońca, bo Jelsa nie należy do bardzo zatłoczonych miejscowości. Domki są porozrzucane, wybrzeże nie jest bogato zabudowane nowoczesnymi hotelami, co daje naprawdę możliwość wplecenia się przez chwilę w naturę i zapomnienia o całym miejskim świecie.

Wschód słońca
Jelsa – Hvar
Jelsa – Hvar

Kiedy poszłam na samotny spacer pierwszego wieczoru wzdłuż morza z kieliszkiem wina w ręku, nade mną wznosiły się rozłożyste drzewa, nad nimi migotały cicho gwiazdy, w ciemnej wodzie odbijały się świetliste okna starego miasta, fale uderzały łagodnie o skały, a w oddali widać było całą górę małych delikatnie oświetlonych domków, wież kościołów i latarni. Pomyślałam, że właśnie tak musiał czuć się Van Gogh, malując swoje francuskie prowansalskie miasteczka po ciemku i że może ja też kiedyś namaluję to piękno wyłaniające się z „gwieździstej nocy” na Hvarze.

Jelsa – Hvar

Piękny spokój miasteczka Jelsa, dobre jedzenie i te widoki słońca odbijającego się w tafli turkusowej wody, jeszcze długo będą w mojej głowie, ponieważ tym razem na szczęście zamiast użyć rolek, pływałam na SAPie.

Jelsa – Hvar

P.s. Zapomniałam dodać, że Hvar słynie z lawendy. Kiedy jedzie się główną drogą wzdłuż wyspy, można zobaczyć wiele upraw tej rośliny. Nie przypominają lawendowych stepów Francji, jak to ma miejsce w Prowansji, bo ziemia jest tu bardziej skalista i sucha, lecz i tak w każdym miejscu można kupić lawendowe mydełka, smarowidła, olejki i natrafić na lawendowy krzew, tak po prostu.

Lawendowa wyspa Hvar / Dalmacja/ Chorwacja czerwiec-lipiec 2021 Anna Budzowska

INFORMACJE PRAKTYCZNE

WALUTA NA CHORWACJI – KUNY

1 kuna to około 0,61zł, czyli 10 kun – 6,06zł

Przykładowa kawa w restauracji to około 12 – 15 kun

Kilogram fig na targu – 30 kun

Duża bagietka kupiona w piekarni – 8 kun

Pizza w restauracji przy basenie albo prażone lignje ok. 35 – 45 kun

Biała ryba z dodatkami w restauracji na starym mieście – 125 kun

PROM z Drvenik – 108 kun za samochód plus 16 kun od osoby dorosłej, 8 kun za dziecko od 3 do 12 lat. Na wyspę Hvar można też płynąć z miejscowości Split, ale bilet jest 3x droższy.

JĘZYK CHORWACKI, podobny do polskiego. W sklepie mówiłam po polsku i wszyscy rozumieli. Znaczna część obsługi mówi także po angielsku.

Najważniejsze słowa:

Dobar dan – dzień dobry

Hvala – dziękuję

do widzenia – Doviđenja

TAK – da

Nie – ne

Dobrze – dobro

Zapraszam serdecznie do przejrzenia galerii zdjęć. 😉